006. Dzień dobry Panie Boże!

Estimated reading time: 3 minutes, 4 seconds

Na moim osiedlu mieszkają dwie niepełnosprawne umysłowo kobiety: matka z córką. Nie jest to duża niepełnosprawność, raczej lekkie upośledzenie.

Panie te traktowane są przez wielu sąsiadów jak powietrze. Mało kto mówi im dzień dobry, mało kto zwraca na nie uwagę. Faktem jest, że Panie też niezbyt interesują się życiem sąsiadów, można by wręcz powiedzieć, że czasami przejawiają nawet zachowania aspołeczne.

Mimo tego, traktuję sąsiadki jak każdego innego mieszkańca na moim osiedlu. Ponieważ często mijamy się na ulicy staram się zawsze mówić im “Dzień dobry”. Panie przez długi czas nie reagowały na moje słowa. Moje “Dzień dobry” padało w próżnię. Nie zrażałem się jednak i podtrzymywałem ten zwyczaj. Z czasem Panie zaczęły odpowiadać, zwykle skinieniem głowy.

Pewnego dnia, w czasie mojego zastanawiania się na tym co to znaczy zbudować relację z Panem Bogiem oraz jak do tego podejść, szedłem zamyślony ulicą. Byłem tak pochłonięty jakąś myślą, że nie zauważyłem nadchodzących sąsiadek. Kiedy przechodziłem obok nich usłyszałem głośnie, wręcz wykrzyczane w moim kierunku słowa: „Dzień dobry!”.

To młodsza z Pań, pierwszy raz w życiu, nawiązała ze mną kontakt, sama z siebie. Zaskoczony, wyrwany z zamyślenia, odpowiedziałem “Dzień dobry” i poszedłem dalej.

Idąc, uśmiechnąłem się w myślach: “A jednak. Po wielu latach jednak mamy jakąś wątłą więź, relację. Nie traktują mnie jak powietrze”. I wtedy uzmysłowiłem sobie, że skoro chcę relacji z Bogiem, to może warto zacząć od takiej “znajomości sąsiedzkiej”?

Przecież kiedy zaczynamy budować relację z kimś obcym, to zaczynamy od takiego właśnie “Dzień dobry”. Niezobowiązującego, codziennego rytuału, wyrażającego zwyczajną sympatię i znak, że rozpoznajemy się na ulicy.

Dopiero z czasem ktoś również nas rozpoznaje, odwzajemnia uśmiech, z czasem może przystajemy na chwilę, aby wymienić kilka prostych zdań: „Co słychać?”, „Jak zdrowie?”, „Jak się masz?”, „Co u Ciebie?”.

Jeżeli pojawi się nić porozumienia, wspólnota wartości to może z czasem zaprosimy się do domu, na kawę czy herbatę. Być może częściej będziemy się spotykać, rozmawiać, nasze rozmowy staną się bardziej głębokie, mniej o pogodzie, a bardziej o życiu? Może z czasem nawet rozwinie się przyjaźń, poleganie na sobie, wspieranie się i pomaganie w potrzebie?

W tym miejscu należy się doprecyzowanie. Nie jest tak, że wcześniej nie miałem żadnej relacji z Bogiem. Myślę, że ona istniała, tylko ja na to tak w ogóle nie patrzyłem. Moje chrześcijaństwo raczej dryfowało w kierunku schematu powtarzalnego rytuału, “instrukcji obsługi Pana Boga”.

Owszem często gadałem do Niego, zasypywałem prośbami, modlitwami, jakimiś formułkami wyuczonymi na lekcjach religii, powtarzałem różne katolickie rytuały, ale chyba nigdy nie popatrzyłem na Boga, na Jezusa Chrystusa jak na kogoś z sąsiedztwa.

Był to raczej taki daleki, odległy Pan Bóg, Istota Wszechmocna, której należy się trochę bać, trochę traktować z dystansem. Owszem był ten Pan Jezus, nauczyciel i cudotwórca, który podobnie – był dla mnie odległym Nauczycielem, Zbawicielem. Kimś, kto mówił nawet ciekawie, robił niezwykłe rzeczy, trwale wpłynął na historię ludzkości. Ale był Kimś niedostępnym, odległym. I tylko czasem, zazwyczaj w czasie trudnych i kryzysowych sytuacji miałem wrażenie, że być może On słucha, a może i nawet trochę pomaga.

Niektórzy ludzie mówili nawet, że można Go spotkać, że można z Nim się nawet zaprzyjaźnić, można z Nim rozmawiać, ale ja tego zupełnie nie rozumiałem.

Tamtego dnia zastanowiłem się, że skoro mam wątpliwości czy On w ogóle istnieje, skoro nie zwracałem dotychczas uwagi na to, że w chrześcijaństwie “chodzi o” zbudowanie tej unikalnej relacji z Bogiem, to może trzeba cofnąć się niemalże do samego początku?

Nie zakładać, że przez samo bycie “wyuczonym katolikiem”, wierzącym z przyzwyczajenia, to automatycznie mam jakąś głęboką z Nim relację? Skoro nie czuję, że mam taką relację, to może warto zacząć budować ją od samego początku? Jak z nowym sąsiadem, o którego istnieniu dopiero się dowiedziałem? Pomyślałem, że codziennie usiądę na chwilę i zacznę mówić do Boga zwyczajne „Dzień dobry!”. I zobaczymy czy nas to gdziekolwiek doprowadzi.

Wieczorem, kiedy rodzina już poszła spać, usiadłem w domu, w zaciemnionym pokoju i z nieśmiałością powiedziałem do Boga: “Dzień dobry Panie Boże”. Bez jakichkolwiek oczekiwań, bez próśb, bez formułek. Z uśmiechem i serdecznością, tak jakbym chciał przywitać sąsiada, którego mijam na ulicy idąc do sklepu po bułki.

About Marcin

Rocznik 1981. Mąż, tata, przedsiębiorca, człowiek nieustająco ciekawy życia.

Na tej stronie dzielę się przemyśleniami i doświadczeniem rozwoju duchowego w nurcie chrześcijańskim.

Leave a Comment