007. Pierwsze kroki w świadomie budowanej relacji z Panem Bogiem
Estimated reading time: 5 minutes, 7 secondsZ perspektywy czasu muszę przyznać, że początki nie były łatwe. Takie siadanie i mówienie w myślach „Dzień dobry Panie Boże” było dla mnie co najmniej dziwne. Bo czego niby miałem się spodziewać? Że usłyszę głosy? Że nagle w mojej głowie pojawi się jakiś drugi głos, który zacznie ze mną rozmawiać?
Pamiętałem jedną z konferencji ojca Adama Szustaka OP, że jak ktoś usłyszy głosy to ma się zgłosić do szpitala psychiatrycznego, a nie uważać, że przemówił do niego Bóg. I tej wersji się trzymałem. 🙂
Mimo tego siadałem i po prostu myślałem „do ściany”, z intencją nawiązywania relacji z Panem Bogiem. Zacząłem obserwować swoje myśli. Co się z nimi dzieje. Z czasem dodawałem kolejne zdania. „Co słychać?„, „Jak się masz?„, „Co u Ciebie?„, „Co ważnego dzieje się u Ciebie?„. A czasem poprzestawałem na samym „Dzień dobry„.
Takie „sesje” trwały myślę z 5-10 minut, ale pamiętam że zdarzało mi się tak posiedzieć nawet 30 minut, a czasem i dłużej.
Wydaje mi się, że przydała się również moja dotychczasowa formacja katolicka. Że jednak wiedziałem już, że istnieje coś takiego jak modlitwa, że można kierować myśli do Boga, że można na modlitwie siedzieć w ciszy. Że w ogóle modlitwa może być w myślach, a nie tylko wypowiadana na głos.
Że jednak te rytuały i formułki, które były „wałkowane” przy okazji lekcji religii, cotygodniowej Mszy, corocznych rekolekcji w jakiś sposób robiły „podkład” pod te moje spotkania z Bogiem. Bez nich być może trudniej byłoby traktować ten eksperyment na serio?
Z czasem zacząłem zauważać, że na takiej modlitwie coś jednak dzieje się z moimi myślami. Że tworzy się jakaś przestrzeń, która wypełniana jest treścią moich myśli, nie pojawiających się w innych warunkach.
Można powiedzieć (choć opisywanie własnych przeżyć duchowych jest dla mnie nienaturalne i niekomfortowe), że w czasie takiej modlitwy pojawiają mi się ciekawe myśli. Czasem pojawi się jakieś słowo, które zostaje ze mną na dalszą część dnia. Czasem w trakcie takiej modlitwy pojawi się jakiś obraz, jakby wyobraźnia tworzyła jakieś wspomnienie. Czasem przypomni się scena lub wers z Pisma Świętego. A czasem jakaś intuicja, czy wręcz przebłysk, który rzuca nowe światło na jakieś moje przekonanie albo problem, z którym się borykam. Zauważyłem, że były to dobre myśli. Takie wartościowe, przydatne, często realnie pomagające mi rozwikłać jakąś trudność lub pokazujące szerszy kontekst jakiegoś wydarzenia.
Jednocześnie zacząłem zauważać, że podczas takiej modlitwy pojawiały się również emocje. Czasem wzruszenie, czasem radość, czasem taki błogostan, a czasem wewnętrzne wyciszenie, spokój. Zacząłem dostrzegać, że gdy siadam do takiej rozmowy z Panem Bogiem i nie zadręczam Go swoimi prośbami i oczekiwaniami, to coś ciekawego się dzieje w moim umyśle. Jakieś takie wrażenie przebywania w dobrym miejscu, a może nawet dobrym towarzystwie.
Oczywiście nie zawsze tak jest i nie zawsze są te myśli i emocje. Wręcz wydaje mi się, że dużo częściej jest natłok wspomnień, myśli i rozproszeń z powodu bieżących wydarzeń dnia. Czasem w ogóle ciężko mi się skupić. Moje myśli błądzą, rozmyślając o „niebieskich migdałach”, wspominając jakieś ostatnie zdarzenia.
Ale pamiętam, że w tamtym czasie zacząłem dostrzegać różnicę. Że czasem było tak, że kiedy kończyłem takie próby świadomego budowania relacji z Bogiem, to było mi dobrze i że było to ciekawe i wartościowe doświadczenie, mimo że ogólnie wydawało mi się to dziwne.
To powiedziawszy przyznaję, że równolegle czułem się trochę jak wariat. Z tyłu głowy pojawiała się wątpliwość, czy to nie jest tak, że ja zaczynam „rozmawiać” z jakąś wyimaginowaną postacią? Że teraz zacznę sobie wymyślać jakiegoś wirtualnego Przyjaciela? I czy z czasem nie wyląduję z tego powodu w „psychiatryku”?
Uznałem jednak, że póki co będę kontynuować ten „eksperyment” i zobaczymy co będzie dalej. Bo jednak takie siadanie na chwilę rozmowy z Bogiem robiło mi dobrze, wydawało się ciekawym doświadczeniem i jednak nie wydawało mi się jakoś szczególnie niebezpieczne. Żadne głosy się nie pojawiały 🙂
Oprócz moich prób zapoznania się z Panem Bogiem podczas tych krótkich spotkań, kontynuowałem moje zgłębianie tematu wiary chrześcijańskiej: rozmawiałem o wierze oraz moich wątpliwościach z moimi wierzącymi znajomymi, słuchałem konferencji o. Szustaka, czytałem fragmenty Pisma Świętego, czytałem książki o tematyce chrześcijańskiej, wziąłem udział w wielkanocnych rekolekcjach internetowych.
W marcu 2018 zacząłem również spisywać swoje przemyślenia z rozwoju duchowego do mojego dziennika. Dzięki temu teraz pisząc ten blog jestem w stanie odtworzyć co się wtedy działo i jak wyglądały moje przemyślenia na tamtym etapie.
Na koniec chciałem podzielić się jeszcze jednym wspomnieniem. Gdzieś na przełomie lutego i marca 2018 roku podczas takiej modlitwy – rozmowy w Bogiem, zaproponowałem Mu pewną umowę. Pomyślałem, że skoro już mówimy sobie „dzień dobry”, to może warto by poznać się bliżej? Trochę jak z tym zaproszeniem sąsiada na herbatę do domu. Zaproponowałem abyśmy dali sobie rok. Że z mojej strony jest chęć, aby Go poznać i jestem w stanie zaangażować się przez rok. Oczywiście z zastrzeżeniem, że skoro jest to relacja, to również jest w niej wolność, która oznacza, że można zakończyć ją przed upływem tego roku.
Wydaje mi się, że spodobała Mu się ten „umowa”, bo kolejne 12 miesięcy przyniosło sporo ciekawych wydarzeń i zaskakujących „zwrotów akcji”.